Strony

Obserwatorzy

wtorek, 8 stycznia 2013

To już koniec - nie ma już nic ...

Skarby, to już koniec - nie ma już nic. Blog zawieszam z bólem serca, niestety. Ale nie smutać mi się tylko - bo dalej będę blogować, tylko na innym blogu. Notatki o Luckym będą sie pojawiać, bo moje życie bez tej małej, uroczej mordki nie istnieje. ♥ Stwierdziłam po długich namysłach, że notatki robią się coraz nudniejsze, coraz bardziej przypominają poprzednie i chyba nie każdego zachęciłoby czytanie co tydzień identycznej notatki co poprzednio. Nasze życie z Luckym staje sie totalną rutyną, popadamy w szarą codzienność. Czas to zmienić, nowe życie, nowy blog i jedziemy Kochani dalej przez życie. Adres nowego bloga podaję przez GG: 36069050. Trzymajcie się i powodzenia w blogowaniu!  

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Podsumowanie roku 2012

Podsumownie:
- Założenie w końcu bloga z którego jestem zadowolona
- Schudnięcie 10 kg
- Poznanie fantastycznych osób o których szybko nie zapomnę
- Znalezienie nowych pasji
- Dokonanie wielu decyzji z których jestem zadowolona
- Zakończenie szkoły podstawowej z czerwonym paskiem na świadectwem
- Pierwsze, nieszczęsne wagary
- Masa wspomnień
- Wiara w swoje możliwości
- Bycie sobą, nawet gdy inni tego nie tolerują
- Wiele rozterek, które zawsze będą gdzieś ukryte w głębi duszy
- Nowe doświadczenia
- Nie do końca zrealizowane marzenia
- Zmiana fryzury

Zamierzenia na 2013 rok:
- Bycie szczęśliwą
- Nie oglądanie się za Siebie
- Nie ranienie innych przy czym nie krzywdząc Siebie
- Podwojenie wysiłków w szkole
- Dotrzymanie słowa, co do bycia sobą
- Korzystać z życia i zrobienie z cytryny lemoniadę

I obym usnęła w końcu bo od 48 h nie zmróżyłam oka - dziwna jestem, ale nie chce mi się spać. Zombie.

Wam życzę Wszystkiego Najlepszego w nowym roku i oby nadchodzący rok 2013 był jeszcze lepszym od tego. Szczęścia!

Dziękuję za ten rok: Felicji, Uli i Ani! To one sprawiły że na mej twarzy pojawiał się uśmiech! Dzięki!

środa, 26 grudnia 2012

Święta moimi oczami

    Święta, czas w którym spotykamy się z rodziną, przyjaciółmi, jemy pyszne jedzenie i świętujemy Narodziny Chrystusa. U mnie wygląda to w innny sposób, niż na pięknych filmach, gdzie wszyscy sztucznie uśmiechnięci do kamer pieką pierniczki. U mnie to jest spotkanie z kijem od mopa, szorowakiem do zlewu i ugniataczem do kartofli. Dwa tygodnie wcześniej zaczynają się porządki, choć nie ma co ukrywać, na święta znów jest bajzel. Tydzień przed świętami kupuje sie prezenty, które po tygodniu już i tak nie cieszą, choć dla mnie jest to po prostu strata pieniędzy na coś, czego się nie potrzebuje, ale żeby dostać najnowszego tableta wkręcę rodzicom kit jak bardzo ich kocham, to może mi kupią. Nie dość że żenujące to płytkie i płaskie. Nadchodzi 24 grudnia, wszyscy się denerwują, pierogi się nie chcą kleić, woda się rozlewa, a prezenty nie popakowane. Jak na wariackich papierach. W końcu gdy nadejdzie uroczysta kolacja i masz nadzieję że złapiesz oddech, wtem kursujesz między kuchnią a salonem, znosząc, przynosząc i nie wiadomo co robiąc. Wigilia się skończyła, wszyscy rozjechali się do domu, a Ty zostajesz jak goły na rogu stodoły z zapchanym zlewem, pobrudzonym barszczem obrusem i z nadzieją że za rok będzie lepiej.

   Opis wcześniej napisany prze zemnie nie ma na celu że się skarżę jak mi źle, tylko podzielenia się z Wami obrazem jakie to piękne wydają się święta na filmach, a jakie są naprawdę - przynajmniej u mnie.

piątek, 21 grudnia 2012

Ogólnie i długo

Ja z moją mała paskudą w zeszłym roku
   Dzisiaj na poważnie, ale bez jakiejkolwiek paniki. Mam wadę serca od urodzenia. Jako że wczoraj była w szpitalu, postanowiłam napisać o tym na blogu - nie dla współczucia, nie dlatego że nie mam pomysłu na notatki, ale dlatego że jako bloggerka chce być z Wami najbardziej szczera i nie chce przed wami niczego ukrywać, a że ten blog jest w gruncie rzeczy też o mnie, o tym będzie dzisiejsza notatka.

   Wczoraj pojechałam do kliniki na konsultację. Nie powiem, pora nie była dla mnie zbyt dogodna, bo musiałam wstać przed 5. Wyjechaliśmy o 5:30. Do Warszawy jechaliśmy 1.5 godziny. Po dotarciu do szpitala poszłam się zarejestrować, potem na I wywiad, potem na II wywiad. Następnie pani zleciła zrobić EKG. Miałam te badanie robione kilka razy, więc się nie denerwowałam. Po obejrzeniu wyników przez panią doktor, stwierdziła ona że muszę jeszcze zrobić Echo serca. Badanie absolutnie bezbolesne. Czekałam pół godziny i pani doktor wyszła z gabinetu  zleciła mi kolejne badanie - Izotop, po którym nie mogę mieć kontaktu przez 24h z kobietami w ciąży (promieniowanie). Poszłam pod gabinet, aby założono mi wenflon. Nic przyjemnego, zwłaszcza kiedy tydzień temu byłam kuta 4 razy w żyły. Wenflon nie równał się niczym lepszym niż te 4 kucia. Potem poproszono mnie o przejście do gabinetu na badanie. Należało położyć się na takim łóżku jak do rezonansu magnetycznego. Przez wenflon, który wcześniej mi założono, wstrzyknięto mi pewnego rodzaju "płyn", nie wiem nawet co to było - powiem jedynie, nie było to przyjemne. Wyobraźcie sobie że chodzicie przez pół godziny z igłą w ręku, a potem ktoś wpuszcza wam przez to płyn, który wędruje Wam przez całą rękę, rozpychając żyłę do serca. Jak pomyślę sobie o tym - mam łzy w oczach. Potem poszłam cos zjeść, nie jadlam wtedy chyba od 15 godzin - więc to była makabra. Myślałam że to już koniec przygód jak na jeden dzień. Myliłam się. Zlecono kolejne badanie - RTG. Wykończona i zmarnowana, a zarazem wściekła poszłam do pracowni. Na wynik musiałam czekać godzinę. W między czasie siedziałam w poczekalni. Czasami Pani doktor nas konsultowała o wyniku badań. Echo serca wyszło tak sobie, więc musiałam znowu je powtórzyć przy obecności dwóch pań, jednej starszej, drugiej młodszej. Potem czekałam na opis ok. 15 minut. Wróciłam się następnie na I piętro z opisem i wynikami i pani doktor wszystko wyjaśniła mi i moim rodzicom. Nic poważnego sie nie dzieje, w listopadzie muszę jechać na kontrast i badanie izotopowe. Po długim dniu zajechaliśmy jeszcze do wujka i w końcu pojechaliśmy do domu. Myślałam że ta pseudo konsultacja potrwa ok. godzinę, a trwała 8 godzin. Po powrocie do domu oglądnęłam Titanica część II. Dziś nie poszłam do szkoły - więc mam czas na przygotowanie dla Was notatki i tak sobie myślę ... jak tu podkręcić atmosferę świąt? W Wawie jest jak dla mnie mało takich ozdób świątecznych, takiego wesołego klimatu - same korki i nic więcej.

   Dzisiaj trochę ustroje mój pokój w świątecznym klimacie - choinka dopiero 24 będzie udekorowana. Zawieszę lampki w oknie i wyszperam ze strychu moją starą, małą, pogniecioną, bez gałęzi choinkę. Na koniec świata dzis sie nie zapowiada. Dziś mam zamiar troszeczkę pofantazjować o zbliżających się świętach. Coś mi w tym roku odwaliło i miałam kilka głupich dni, zresztą jak w tamtym roku - że święta mogły by dla mnie nie istnieć, ale powoli atmosfera sie poprawia. Ja idę dzis po gałązki świerkowe, dziś zrobię jedne stroik do pokoju, a w niedziele na stół wigilijny.
Do stroika potrzebuję: specjalną gąbkę; gałązki świerkowe; spray; ozdoby; bombki;  ewentualnie aniołki i sporo cierpliwości.
Ja lecę po gałązki, a Wy się trzymajcie i nie traćcie nadziei na udane święta, moja mama mówi że jak się do czego nie czuję entuzjazmu, to wypali. Oby tak było i tym razem.


piątek, 14 grudnia 2012

14 grudnia - magiczna data








14 grudnia 2011r., 

   To piękne jak życie może zmienić mała istotka. Nauczyła ona mnie wiele. Najważniejsze - kochać bezinteresownie. Z perspektywy tych kilku miesięcy,  śmiem powiedzieć że to były najlepsze miesiące mojego życia - bo spędzone z najwierniejszym przyjacielem - jakiego dotąd miałam. Oby tych wspaniałych chwil było więcej! Dziękuję Ci Lucky, za to że jesteś! 

sobota, 8 grudnia 2012

Mafus ♥

   Przed chwilą Mafusa zabrało pogotowie dla zwierząt. Przywiązałam się do tej małej przybłędy, która zawsze czekała na mnie i na Luckiego by pohasać po polach. Smutno jest mi teraz bo widziałam smutek w jego brązowych oczkach. Chciałam udowodnić mu że nie istnieją tylko Ci źli ludzi, ale też Ci dobrzy. Powodzenia Mafusku, bądź szczęśliwy!